Jedyne w swoim rodzaju drewniane domki tkaczy w Chełmsku Śląskim zrobią wrażenie na każdym turyście. Aby wejść do kawiarenki w jednym z nich trzeba się porządnie pochylić, bo drzwi są tu naprawdę niskie. Przez setki lat wyrabiano tutaj lniane płótno i do dziś można się zaopatrzyć w obrusy z surowego płótna, bieżniki, czapki i fartuchy, a nawet ubrania. Można też spróbować pysznego tortu piernikowego, przyrządzanego tu według starej, niemieckiej receptury oraz napić się czeskiego piwa. Do miasteczka skalnego Adršpach jest stąd ledwie 6 km. Mimo to jednak dociera tutaj niewielu czeskich turystów. Ta część polskiego pogranicza nadal czeka aż zaczną tu przyjeżdżać czescy turyści.
Historia Chełmska Śląskiego jest nierozerwalnie związana z tkactwem i produkcją wyrobów lnianych, a drewniane domki tkaczy śląskich są unikatem na skalę Europejską. To średniowieczne miasteczko, które mogłoby być chlubą przygranicznego regionu, niestety dziś popada w ruinę.
„To są domy tkaczy śląskich, zbudowane w 1707 roku przez zakonników cysterskich z Krzeszowa. Z Broumova i Kłodzka mnisi sprowadzili tutaj 12 rodzin na te kiedyś czeskie tereny – mówi Adam Antasz. Nazwali te domy 12 apostołów. Teraz stoi ich jednak tylko 11, bo jeden był Judaszem.Było jeszcze czterech ewangelistów – takie cztery chałupy, ale teraz już ich nie ma“.
Adam Antas od lat walczy o to, by Chełmsko Śląskie odzyskało swój dawny blask. Na co dzień w jednym z domów tkaczy prowadzi kawiarenkę, sprzedaje lniane produkty i czeskie piwo. Często toczą się tam dysputy na temat historii i współczesności, a on sam nie ukrywa, że nie miałby nic przeciwko temu by przesunięto granicę i Chełmsko Śląskie ponownie przyłączono do Czech. Być może wówczas odzyskałoby status miasta, który jakiś czas temu straciło?
„Miasto nie ma gospodarza. Myślę, że gdybyśmy byli w Czechach, to na pewno zacząłby tu rządzić jakiś dobry szef i już nikt nie dopytywałby się dlaczego Chełmsko Śląskie nie ma statusu miasta. Jest tu przecież średniowieczna zabudowa, uliczki, stare domy tkaczy – tych 12 Apostołów, Judasz... Powstałaby tutaj w naturalny sposób druga Złota Uliczka“ – mówi Adam Antasz. "Ja tak sobie mówię, że Czesi mieliby wtedy dwie złote uliczki – jedną w Pradze, drugą tutaj. I znalazłyby się pieniądze na pokazanie tej miejscowości całej Europie i światu. Również dlatego, że 300 lat mieszkali tutaj Czesi".
Stanislav Pitaš mieszka w Szonowie, niedaleko Broumova. Na polsko-czeskie pogranicze przybył w latach 80-tych ubiegłego wieku. Wówczas młody, niepokorny, zbuntowany, nosił długie włosy i sprzeciwiał się komunistycznemu reżimowi. Osiedlił się na pograniczu z nadzieją, że tu uniknie prześladowań ze strony czechosłowackiej bezpieki.
Pan Stanislav to niewątpliwie człowiek - orkiestra. By zarobić na życie w tym biednym, przygranicznym regionie para się różnymi profesjami. Jego firma zajmuje się między innymi stawianiem pieców i rozklejaniem plakatów, a on sam prowadzi gospodę, która już od lat stanowi swoiste centrum kultury. Odbywają się tam koncerty, wystawy, spotkania artystów.
„Przybyłem tu „dzięki” służbom bezpieczeństwa” – śmieje się Stanislav, siedząc w swoim starym domu, do którego sprowadził się w latach 80. Wcześniej mieszkał w Trutnowie. Wówczas młody, niepokorny, zbuntowany, sprzeciwiał się komunistycznemu reżimowi. Z powodu trybu życia, jaki prowadził był śledzony przez tajniaków i dwukrotnie siedział w więzieniu. „ Jeden z kolegów mi powiedział, że muszę uciec na jakieś totalne zadupie, więc przeprowadziłem się do Šonova,“ wspomina Stanislav Pitaš.
Region, który Stanislav Pitaš określił tak kąśliwym mianem to graniczący z Polską cypel broumovski. Wzniesienia po obu stronach granicy sięgają 800 m n.p.m. Część z nich to pasmo Gór Suchych położone na północ od Broumova.
Tam właśnie znajduje się kultowe już, drewniane schronisko „Andrzejówka“. O jego gościnny, ciepły klimat dba Ola Świtoń. Przed laty spotkała tu przyszłego męża i od tej pory wspólnie prowadzą schronisko. Wcześniej z pasją studiowała bohemistykę, teraz z miłością tworzy klimat tego miejsca, kreuje wyśmienite smaki serwowanej tu kuchni oraz dba o komfort turystów odwiedzających Andrzejówkę. A że swego czasu studiowała na Uniwersytecie Wrocławskim bohemistykę... uczy swoje dzieci języka czeskiego.
„Zawsze wyjeżdżam do Czech, odkąd pamiętam, gdziekolwiek chciałam pojechać, to zawsze tam“ – mówi Ola Świtoń. „Zaczęło się od literatury, a dokładniej od Hrabala. Kiedyś postanowiłam, że przeczytam „Czułego barbarzyńcę“ w oryginale i od tego się zaczęły moje studia. Nie wiem kiedy narodziła się moja miłość do Czech, wydaje mi się, że była od zawsze. To była inna kultura, która bardzo mnie interesowała“.
W Sokołowsku, gdzie uczą się dzieci pani Oli, w połowie XIX wieku powstało pierwsze na świecie sanatorium przeciwgruźlicze. Później na jego wzór utworzono ośrodek leczenia gruźlicy w szwajcarskim Davos. Dziś jednak zabytkowa część Sokołowska popadła niestety w ruinę i wręcz prosi się o rewitalizację.
Podczas gdy w Chełmsku Śląskim tradycyjne rzemiosło żyje już tylko w zabytkowych domach tkaczy oraz w wierszach Adama Antasa, w niedalekim Unisławiu Śląskim dokonano małego cudu. Na przekór globalizacji i rynkowej konkurencji, właśnie tu, na tych biednych, przygranicznych terenach powstała świetnie prosperująca fabryka ceramiki użytkowej, a jej wyroby z powodzeniem sprzedają się w kilku europejskich krajach.Więcej >>
Nad Šonovem i przyległą okolicą majestatycznie góruje barokowy kościół pod wezwaniem świętej Małgorzaty. Jest to jedna z kilku świątyń, wzniesionych w tym regionie na początku XVIII wieku. Jednak prawdziwą perłą architektoniczną regionu jest klasztor w Broumovie. Więcej >>